wtorek, 8 grudnia 2015

Choroba,na którą cierpiałam przez prawie półtorej roku naszej znajomości nie nazywała się MIŁOŚĆ. Nosiła po prostu jego imię.
Nadal jestem nią zarażona. Wirusa nie da się pokonać,wyleczyć, zostaje w naszym ciele na zawsze i odzywa się w chwilach słabości. Atakuje,kiedy jesteś bezbronny.
Moja historia nieszczęśliwej miłości tutaj się kończy.
Czy jest mi przykro? Tak.
Bez niego jest zupełnie inaczej. Czuję się tak, jakbym straciła wielką miłość i żadna kolejna nie będzie już taka. Z drugiej strony, jestem szczęśliwa.
Widocznie nie kochał mnie tak bardzo,jak ja kochałam jego. Wybrał coś zupełnie innego niż uczucie.
Tylko on na tym stracił.
Cóż,jego wybór.
Co do innej kwestii,jego żona się o nas dowiedziała. Ktoś życzliwy wysłał jej SMS. Podobno ma mój numer. Ostrzegał mnie,że może zadzwonić, prosił,żebym się wszystkiego wyparla. Zapomniał,że nie umiem kłamać.
Na szczęście nie dzwoniła...
Zapomniał jeszcze o jednym. Ja nie mam nic do stracenia. Nikt nie może mnie zranić,dopóki mu na to nie pozwolę.
Myślę,że ona do mnie nie zadzwoni. Wie,że jestem w wieku ich córki. O czym miałaby ze mną rozmawiać?  Jestem przekonana, że w głowie narysowała sobie obraz mnie jako rozkapryszonej, wymuskanej dziewczyny,która uwiodła jej biednego,niewinnego męża. Będzie próbowała go usprawiedliwic. Walczyć o niego. Ja nie zamierzam walczyć.
Nie czuję się winna. To on zawsze nalegał. On naciskał, obiecywał. To on kłamał. Nas obie.
Dostałam od niego bransoletkę i pierścionek z brylantem. Mam zamiar mu je odesłać na adres firmowy. Nie obchodzi mnie, co z nimi zrobi. Nie chcę mieć nic,co może mi o nim przypominać.