Są takie dni, w życiu każdej kobiety, zapewne i w życiu mężczyzny
też się to zdarza ( przepraszam, jeśli w moich niektórych postach
będę diabolizować mężczyzn), że jesteśmy bardziej krusi niż
zazwyczaj.
To jest właśnie taki dzień.
Powinnam się dzisiaj od rana uśmiechać, a zakopałam się w łóżku
z laptopem na kolanach i pragnę zniknąć.
Jest sobota. W weekendy nie rozmawiamy. On spędza czas z rodziną, a
ja… A ja się wtedy nie liczę. Wmawia mi, że przecież zawsze o
mnie myśli, ale ja już chyba nie jestem taka naiwna.
Na początku naszej znajomości było inaczej, gadaliśmy przez
telefon godzinami, kilka razy dziennie. Wyłączał swój telefon na
kartę dopiero wieczorem, kiedy wracał do domu. Moje wieczorne
bieganie zamieniło się wtedy w wieczorne rozmowy z NIM. Oczywiście
na jego służbowo/prywatny numer nigdy nie dzwonię, ani z tamtego
numeru nie wysyła mi SMS-ów, wie jak dokładanie zacierać ślady.
Teraz już to tak nie wygląda. Dziennie wymieniamy około czterech
SMS-ów, poranne „dzień dobry kochanie”, potem „tęsknie”,
„brakuje mi Ciebie”, „co porabiasz?”. Jak kończy pracę,
dzwoni do mnie. Chcę mu wtedy tak dużo opowiedzieć, chcę żebyśmy
mogli płynnie porozmawiać, bez zbędnego ukrywania czegokolwiek
przed sobą, ale jest tyle tematów tabu.
On zawsze mówi, że może powiedzieć mi wszystko, ale na zasadzie,
zadaj pytanie, to Ci na nie odpowiem, skoro musisz już wiedzieć.
Nie zamierzam czegokolwiek z niego wyciągać, wyznaję zasadę, nie
chcesz, nie mów i to jeszcze bardziej nas zamyka.
Nie opowiada mi o swojej żonie, nic o niej nie wiem, nigdy jej nie
widziałam. Chyba nie chciałabym jej poznać. Nie potrafiłabym jej
spojrzeć w oczy. Co miałabym jej powiedzieć?
„Przepraszam, że zakochałam się w Pani mężu. Kochanie go jest
przekleństwem.”
I bez rozmowy z nią czuję się jak dziwka.
Raz, kiedy jechaliśmy razem samochodem, słyszałam jej głos i w
oczach stanęły mi łzy. ON tego nie widział, ale miałam ochotę
wysiąść, krzyczeć i rzucić się z mostu… Bardzo to przeżyłam.
Zdawkowo i bardzo rzadko opowiada o swoich dzieciach. Są troszkę
starsze ode mnie, obojga nas to paraliżuje. Nie raz mi o tym mówił.
Wiecie, co jest najgorsze?
Pamiętam KAŻDE wypowiedziane z jego ust słowo. Znam na pamięć
jego gest, czuję pod palcami strukturę jego skóry, moje dłonie
pamiętają jak głaszczę go po włosach, kiedy prowadzi, jak się
siłujemy, kiedy próbuje rozdzielić moje uda w samochodzie, a ja
krzyczę, żeby się skupił na drodze. Kiedy zamykam oczy,
natychmiast go widzę, przypominam sobie, jak otwieram mu drzwi do
mieszkania i jak mnie całuje… Jest w tym mistrzem. Nie sądzę, że
inny mężczyzna miałby do mnie tyle cierpliwości. Łączy w sobie
wszystko, czego zawsze pragnęłam. Kiedy jest przy mnie czuję się
bezpieczna, beztroska, nawet jeśli trwa to ułamek sekundy, nawet
jeśli wchodzi i natychmiast wychodzi, a całe nasze spotkanie trwa
piętnaście minut, a najgorsze jest to, że widzę, że jemu to
wystarcza.
Kiedyś zadzwonił do mnie rano, że przyjedzie w południe. Spóźnił
się dwie godziny, a ja czekałam jak głupia, martwiąc się, że
coś mu się stało. Przyjechał o 14, a właściwie wpadł,
tłumacząc, że miał potworny kocioł w pracy i nie miał nawet
kiedy zadzwonić. Właściwie tylko mnie pocałował, bo nawet chyba
nie zamieniliśmy słowa i wyszedł, potwornie się spiesząc.
Jak tylko zamknęłam za nim drzwi, osunęłam się na ziemię oparta
o drzwi i wybuchnęłam niekontrolowanym płaczem, to był pierwszy
raz kiedy się rozstaliśmy, ale o tym już następnym razem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz